Dwa razy dziennie dyrektor zoo lub opiekunka przenosili lwiątka z ich „dziecińca” do domu, gdzie otrzymywały mleko lub też porcję mięsa. Dwa pozostałe posiłki przynoszono im na wybieg. Lwiątka tęskniły jednak do mieszkania dyrektora, gdzie mogły się bawić w pobliżu ludzi i gdzie spotykały swą przybraną matkę, której nie odróżniały od prawdziwej. Nic więc dziwnego, że szukały one sposobu, aby móc spożywać również dwa pozostałe posiłki w budynku mieszkalnym, i wreszcie znalazły go, niewątpliwie po dłuższym zastanowieniu.
Zaimprowizowany lwi dziedziniec otoczony był ogrodzeniem z siatki wysokości 120 cm, które wydawało się dostateczne dla zapobieżenia ucieczce obu lwiątek. Wkrótce jednak jedno z nich odkryło, że opierając się grzbietem o pień klonu, stojącego w odległości około dwu szerokości dłoni od ogrodzenia, można bez trudu wdrapać się na siatkę. Istotnie, wszystko poszło tak, jak to sobie przebiegłe lwiątko „wykalkulowało”. Gdy było już na górze, wystarczyło po prostu skoczyć na trawnik, aby znaleźć się na zewnątrz ogrodzenia. Nie mniej pojętna siostra poszła w jego ślady. Wkrótce oba lwiątka świadome celu swej wędrówki udały się prosto do mieszkania dyrektora zoo znaną im dobrze drogą i w porze śniadaniowej stanęły u drzwi, cicho i skromnie czekając, aż im się otworzy.